Ostatnio natrafiłam na uroczy serial, Samotny smakosz. Przesłodki!
Każdy odcinek opisuje jedną z wypraw bohatera, podczas których zawsze nagle i niespodziewanie głodnieje... Po czym znajduje najszybciej jak się da restaurację czy jadłodajnię. I to tyle. Ogromną zaletą jest to, że każde z filmowanych miejsc na prawdę istnieje i podaje to, co widzimy na ekranie. Znowu zazdroszczę Japończykom!
Często włączam sobie zamiast radia czy telewizji jakiś film czy program, nie tylko o jedzeniu i słucham przy sprzątaniu czy gotowaniu. Albo, tak jak teraz przy pisaniu. Tak, żeby o niczym nie zapomnieć - najlepsze jakie znam filmy o jedzeniu. Kolejność "z głowy".
Nankyoku ryōrinin, czyli kucharz z Bieguna Południowego. Film nieodmiennie i najbardziej podnoszący mnie na duchu. No i z niego nauczyłam się, jak najlepiej wyrabiać ciasto na makaron.

Najwspanialszy początek filmu jaki kiedykolwiek widziałam. No, może mniej monumentalny od Prometeusza, ale jednak. Najlepszy. Aż się chce tam być! Historia emerytowanego szefa kuchni i jego trzech córek, oraz ich perypetii sercowych. Wokół stołu. Jest też amerykańska przeróbka Tortilla Soup, ale przez pretensjonalne aktorki i kiepskie dialogi nie byłam w stanie obejrzeć go w całości. Przeskakiwałam jedynie do scen z jedzeniem. W zeszłym roku wyszedł film zatytułowany Eat Drink Man Woman 2, ale to bardzo słaba próba naśladowania lekkiej narracji Anga Lee. Postaci płaskie jak z papieru, brr. Może po prostu jestem negatywnie nastawiona do bogatej młodzieży i wegetariańskich restauracji...

Arcydzieło o tym, jak jedzenie może otwierać nawet najbardziej ściśnięte, chrześcijańskim umartwianiem się, usta. ...Rotfl!

Dokument o tym, kto i jak robi jedzenie w Ameryce. Na czasie zawsze, teraz też ze względu na niedawną ustawę o GMO i Monsanto w Polsce.

Dokument o szkodliwości fast foodów (szczególnie tego z klaunem) oraz odpowiedź piętnująca wszystkie jego niespójności. Zabawne i pouczające. Przede wszystkim - nigdy nie wierz bezkrytycznie gadającym na ekranie głowom.

Kultowy obraz o kierowcy cysterny, który pomaga samotnej matce ożywić restauracyjkę z ramenem. Przeplatana historiami o jedzeniu, w tym fantastyczną opowieścią o umierającej matce i najbardziej kreatywnym użyciem żywych krewetek. Jest też najpiękniejsza scena jedzenia ostrygi, jaką w życiu widziałam.

Znany. Lubiany. Niezły. Nauczył mnie osuszać mięso i smażyć pieczarki. I nie przejmować się masą rzeczy. Poprawia humor, bezbłędnie.

Znany. Lubiany. Dobry.

Włoska restauracja prowadzona przez dwoje braci przeżywa pewne kłopoty... Nic, czemu nie zaradzi wystawny bankiet z gwiazdą w roli gościa honorowego.

Nie lubię tego filmu. Jest zdecydowanie za dziwny. Nawet mimo plejady gwiazd na widoku i tłumu znakomitości w napisach, trudno było mi go obejrzeć. Ciekawe podejście do jedzenia, ale to tylko pretekst do ukazania mrocznej natury przestępczego półświatka. No i Gruber z Allo Allo jako kochanek...

Historia zarządcy wydającego trzydniową ucztę dla Króla Słońce i wszystkich jego dworzan. Bez happy endu, za to z królewskim przepychem. Nie wiem czemu tak często jest pomijany na listach filmów o jedzeniu; w końcu opowieść jest równie dramatyczna, jak historia Bernarda Loiseau.

Nie widziałam wcześniejszej wersji i ta mi odpowiada. Zawsze chciałam być wielką jagodą! I mieć czekoladowy wodospad! I armię wiewiórek! Ahh... :D

Maszyna produkująca jedzenie z chmur. Czy potrzeba do tego jakiegokolwiek wytłumaczenia? Plus gigantyczne akwarium na sardynkę. Ups!I mega galaretka. Fantastyczna.

Znany. Lubiany. Dobry, ale bez przesady. Jedna linijka warta zapamiętania:If I don't love it, I don't swallow.

Nie rozumiem czemu pisze się, że to dobry film. Nudny. Nudny. Mało jedzenia. Nudny. Ale piszę o nim, bo chyba tylko ja nie lubię historii w stylu Ojca chrzestnego.

Zobaczyłam go przypadkiem będąc w odwiedzinach u przyjaciół. Zadziwiająco dobry, jak na japońsko-amerykańską kolaborację. No i ma dobre zakończenie, a takie lubię najbardziej. Najgłupszy polski tytuł.
Lista do uzupełnienia w przyszłości.
Każde danie widać dokładnie z każedej strony.
Niesamowicie okrutne.
Główna postać, samotny smakosz Goro Inogashira.
Często włączam sobie zamiast radia czy telewizji jakiś film czy program, nie tylko o jedzeniu i słucham przy sprzątaniu czy gotowaniu. Albo, tak jak teraz przy pisaniu. Tak, żeby o niczym nie zapomnieć - najlepsze jakie znam filmy o jedzeniu. Kolejność "z głowy".
- 南極料理人 [Nankyoku Ryōrinin], Shuichi Okita, 2009
Nankyoku ryōrinin, czyli kucharz z Bieguna Południowego. Film nieodmiennie i najbardziej podnoszący mnie na duchu. No i z niego nauczyłam się, jak najlepiej wyrabiać ciasto na makaron.
- 飲食男女, 饮食男女 [Yǐn Shí Nán Nǚ], Eat Drink Man Woman, Ang Lee, 1994
Najwspanialszy początek filmu jaki kiedykolwiek widziałam. No, może mniej monumentalny od Prometeusza, ale jednak. Najlepszy. Aż się chce tam być! Historia emerytowanego szefa kuchni i jego trzech córek, oraz ich perypetii sercowych. Wokół stołu. Jest też amerykańska przeróbka Tortilla Soup, ale przez pretensjonalne aktorki i kiepskie dialogi nie byłam w stanie obejrzeć go w całości. Przeskakiwałam jedynie do scen z jedzeniem. W zeszłym roku wyszedł film zatytułowany Eat Drink Man Woman 2, ale to bardzo słaba próba naśladowania lekkiej narracji Anga Lee. Postaci płaskie jak z papieru, brr. Może po prostu jestem negatywnie nastawiona do bogatej młodzieży i wegetariańskich restauracji...
- Babettes gæstebud [Uczta Babette], Gabriel Axel, 1987
Arcydzieło o tym, jak jedzenie może otwierać nawet najbardziej ściśnięte, chrześcijańskim umartwianiem się, usta. ...Rotfl!
- Food Inc., Robert Kenner, 2008

Dokument o tym, kto i jak robi jedzenie w Ameryce. Na czasie zawsze, teraz też ze względu na niedawną ustawę o GMO i Monsanto w Polsce.
- Fat Head i Supersize Me, odpowiednio Tom Naughton, 2009 i Morgan Spurlock, 2004
Dokument o szkodliwości fast foodów (szczególnie tego z klaunem) oraz odpowiedź piętnująca wszystkie jego niespójności. Zabawne i pouczające. Przede wszystkim - nigdy nie wierz bezkrytycznie gadającym na ekranie głowom.
- タンポポ [Tampopo], Juzo Itami, 1985
Kultowy obraz o kierowcy cysterny, który pomaga samotnej matce ożywić restauracyjkę z ramenem. Przeplatana historiami o jedzeniu, w tym fantastyczną opowieścią o umierającej matce i najbardziej kreatywnym użyciem żywych krewetek. Jest też najpiękniejsza scena jedzenia ostrygi, jaką w życiu widziałam.
- Julie&Julia, Nora Ephron, 2009
Znany. Lubiany. Niezły. Nauczył mnie osuszać mięso i smażyć pieczarki. I nie przejmować się masą rzeczy. Poprawia humor, bezbłędnie.
- Chocolat [Czekolada], Lasse Hallström, 2000
Znany. Lubiany. Dobry.
- Big Night, Campbell Scott, 1996
Włoska restauracja prowadzona przez dwoje braci przeżywa pewne kłopoty... Nic, czemu nie zaradzi wystawny bankiet z gwiazdą w roli gościa honorowego.
- *The Cook the Thief His Wife Her Lover, Peter Greenaway, 1989

Nie lubię tego filmu. Jest zdecydowanie za dziwny. Nawet mimo plejady gwiazd na widoku i tłumu znakomitości w napisach, trudno było mi go obejrzeć. Ciekawe podejście do jedzenia, ale to tylko pretekst do ukazania mrocznej natury przestępczego półświatka. No i Gruber z Allo Allo jako kochanek...
- Vatel, Roland Joffe, 2000
Historia zarządcy wydającego trzydniową ucztę dla Króla Słońce i wszystkich jego dworzan. Bez happy endu, za to z królewskim przepychem. Nie wiem czemu tak często jest pomijany na listach filmów o jedzeniu; w końcu opowieść jest równie dramatyczna, jak historia Bernarda Loiseau.
- Charlie and the Chocolate Factory [Charlie i fabryka czekolady], Tim Burton, 2005
Nie widziałam wcześniejszej wersji i ta mi odpowiada. Zawsze chciałam być wielką jagodą! I mieć czekoladowy wodospad! I armię wiewiórek! Ahh... :D
- Cloudy with a Chance of Meatballs [Klopsiki i inne zjawiska pogodowe], Phil Lord, Christopher Miller, 2009

Maszyna produkująca jedzenie z chmur. Czy potrzeba do tego jakiegokolwiek wytłumaczenia? Plus gigantyczne akwarium na sardynkę. Ups!I mega galaretka. Fantastyczna.
- Ratatouille, Brad Bird, 2007
Znany. Lubiany. Dobry, ale bez przesady. Jedna linijka warta zapamiętania:If I don't love it, I don't swallow.
- *Dinner Rush [Danie dnia], Bob Giraldi, 2000
Nie rozumiem czemu pisze się, że to dobry film. Nudny. Nudny. Mało jedzenia. Nudny. Ale piszę o nim, bo chyba tylko ja nie lubię historii w stylu Ojca chrzestnego.
- Ramen girl [Miłość o smaku Orientu], Robert Allan Ackerman, 2008

Zobaczyłam go przypadkiem będąc w odwiedzinach u przyjaciół. Zadziwiająco dobry, jak na japońsko-amerykańską kolaborację. No i ma dobre zakończenie, a takie lubię najbardziej. Najgłupszy polski tytuł.
Lista do uzupełnienia w przyszłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz