piątek, 1 czerwca 2012

Krytyka kulinarna a wolność słowa


Kultura krytyki kulinarnej w Polsce, podobnie jak kultura jedzenia jest jak rodzina Sybiraków. Przodkowie Polacy, przez większość egzystencji jednak poza ojczyzną, więc kultywowali polskie tradycje, ale... wrócili niedawno i jeszcze nie do końca wiedzą, czy pasuje, czy wolno, czy wypada, czy są "swoi".

Z jedzeniem z kolei jest tak, że wspaniałe korzenie i wiejskie, i dworskie stłamsiła bardzo skutecznie PRL. Teraz, jeszcze nie do końca pewnie, krytycy, rzemieślnicy i kucharze odkurzają starodruki, rękopisy, pamiętniki i babcine notatki, a do tego eksperymentują z lokalnymi surowcami żeby odtworzyć prawdziwą starą cuisine polonaise, odświeżyć ją i nadać nowy kierunek.

Co jakiś czas popełniam tu i tam małą recenzję kulinarną. Ostrzę pióro i tępię zęby na nauce celebrowania jedzenia, co nierzadko spotyka się z negatywnym komentarzem. Dlaczego?

Z moich doświadczeń wynika, że przeciwnie do zasady show-biznesu lepiej wcale nie komentować restauracji, niż zrobić to na niekorzyść. Popularny serwis internetowy nie przepuszcza przez moderację części niewygodnych opinii. Obsługa zła? W porządku. Tekst na poziomie intelektualnym ameby? Prosze bardzo. Narzekasz na smak, zapach, wygląd dania? Oj, no to nieładnie, komuś może być przykro, po co zaniżać niepotrzebnie  średnią lokalu? Albo weźmy takie komentarze pod artykuami gazetowych kulinarnych ekspertów. Jesli merytoryczne, to popieram i pochwalam, nawet sama czasem zwracam uwagę. Ale co z "nie, bo nie, Pan nie ma racji, bo ja lubię pasta alla carbonara ze śmietaną, bo babcia tak robiła!"? Inna sprawa, często-gęsto poziom merytoryczny i literacki takich tekstów demaskuje i kompromituje recenzentów jako niewyedukowanych kulinarnie grafomanów. Do tego dochodzą też artykuły podejrzanie podobne do sponsorowanych; podniebienia, które wolą keczup od czerniny i mamy polski grajdołek gazetowy, w którym miłośnik jedzenia oprócz nazwy restauracji nic dla siebie nie znajdzie.

Dla mnie krytyk kulinarny to postać jak François Simon - jakby wydestylowany i zakonserwowany sporą ilością Cheval Blanc smakosz ostateczny. Obsesyjnie strzeże przed ujawnieniem swojej twarzy, a anonimowość wykorzystuje, by jak najobiektywniej ocenić starania całego zespołu restauracyjnego. Potrafi zrugać bez litości, ale tego, kto zapewni mu ponadprzeciętne doznania wyniesie bez wachania na piedestał. Jest skromy, ale pewny swoich umiejetności. Oprócz smakowania, zna się tez na każdym stopniu prowadzacym do tego, by danie znalazlo sie przed gościem na talerzu. Służy czytelnikom i restauratorom, wystawia się na razy [spokojnie, tylko słowne], by ocalić przed profanacją to, co najwazniejsze w jedzeniu - SMAK.

Niestety, dopóki nie wypracujemy w sobie, jako społeczeństwie konsumenckim, nawyku krtytkowania złej obsługi, taka postać ma małe szanse zaistnienia i utrzymania się w naszym kraju. Są oczywiście wspaniali krytycy i smakosze wśród nas, ale ci najbardziej znani popularność w szerokim gronie zdobywają raczej jako "osobowości telewizyjne".

Tymczasem postarajmy się dbać o jakość, pielęgnować tradycje i zwracać uwage na szczegóły. A potem dzielmy się opinią, choćby z najbliższymi. Przyzwyczajmy się, że wypada mówić nie wyłącznie dobrze, ale wyłącznie prawdziwie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mikser Kulinarny

Mikser Kulinarny - przepisy kulinarne i wyszukiwarka przepisów

Durszlak

Durszlak.pl