niedziela, 3 czerwca 2012

77 Sushi. Bez powrotu [29/50]

Po długiej przerwie nadarzyła się okazja ponownych odwiedzin 77 Sushi. Słoneczne, czwartkowe popołudnie tuż po porze obiadowej wydało mi się idealne, żeby w spokoju i dobrym tempie rozkoszować się japońskimi specjałami w jednej z moich ulubionych restauracji.

Faktycznie, kiedy otworzyłam drzwi, okazało się, że na sali jest tylko jeden gość. Przedefilowałam do ostatniego stolika pod jedynym oknem wychodzącym na podwórze, na miejsce, którego do tej pory nie miałam okazji zajmować. Przy okazji pozdrowiłam stojącego na straży kuchni kelnera, który ku mojemu zdziwieniu i niepomiernemu szczęściu wreszcie powitał mnie w lokalu. Przez chwilę bałam się, że zamiast kapelusza do ochrony przed słońcem założyłam czapkę-niewidkę! Z okna roztaczał się inspirujący widok na wewnętrzne podwórze, zaplecze piekarni i przelatujące tłuste gołębie. Z drugiej strony, za balustradą schodów prowadzących do piwnicznej sali stało dziecięce krzesełko z fantazyjnie upozowanymi naręczami szarych, papierowych toreb, zapewne do pakowania jedzenia na wynos. Po przeciwnej stronie schodów powoli umierały ikeowskie bambusy.


Wystrój prawie nie zmienił się od mojej ostatniej wizyty. Nowym akcentem jest świeża szata graficzna menu i podkładek. Żal mi beżowo-czarnego motywu z karpiami pod talerzem, jednak karta ma przeogromną zaletę - widać wszystko. Każdej pozycji towarzyszy zdjęcie ilustrujące, co powinniśmy dostać, więc mamy świetny odnośnik, jeśli przypadkiem nie spodoba nam się zamówienie. Niestety, jedynie na podkładce umieszczona jest informacja o promocjach. Biorąc pod uwagę, że część planszy zasłania zastawa, jest to zdecydowanie chybiony ruch.


"Dzięki" temu, że pałeczki i serwetka szczelnie zasłaniały promocję na nihonshu [sake, według polskiej nomenklatury], zamówiłam do picia "wino" śliwkowe. W menu są "wina" śliwkowe i morelowe (Choya Plum i Umeshu Classic). Kelner, zapytany, czym różni się w smaku jeden alkohol od drugiego, nie potrafił powiedzieć absolutnie nic rzeczowego. Tu ważna dygresja. W rzeczywistości to nie wino, ale coś zbliżonego do naszej nalewki. Ume ma różne tłumaczenia, dlatego czasem chowa się pod nazwą plum, czyli śliwka, a innym razem apricot - morela. Tak naprawdę, oba alkohole z karty to ten sam produkt, tylko od innego producenta. Kolejnym mankamentem są wpadki językowe: lustrzane odbicie kanji, zły zapis słów w katakanie (np. kalifornia).


Niezależnie od nazwy, na przyniesienie napoju musiałam poczekać kilka ładnych minut. Przypominam, że lokal był praktycznie pusty, a na dworze ciepło. Zamówiłam tradycyjnie "All you can eat", zatem na pierwszy ogień dostałam misoshiru. Rozczarowała mnie rezygnacja z sałatki jako dodatkowej przystawki. Ponadto, kolejny raz w tym lokalu nie dostałam oshibori (ręczniczka do wytarcia dłoni), co przy jedzeniu dopuszczającym użycie dłoni jest naganne.

Zupa była lekko przesolona, z ogromną ilością wakame (a może to takie połączenie z sałatką?), podana w sympatycznym, ceramicznym naczynku. Wyglądała świetnie, ale brzeg miseczki, zawinięty do środka, utrudniał wypicie zawartości. Z kolei łyżka była ozdobiona sklepową nalepką z kodem, na szczęście została w przepisowym czasie wymieniona.


Najładniejsze, specjalnie do zdjęcia!

Następnie przyszedł czas na bufet. Z promocji skorzystałam tylko ja z towarzyszem, więc cały półmisek sushi był przeznaczony do użytku tylko dwóch osób. Z jednej strony były góry gari (co najmniej o połowę za dużo), malutka kostka wasabi z proszku (odpowiednia na dwie osoby), sześć nigiri parami: łosoś, ryba maślana oraz krewetka, a jako główny punkt programu kilka rodzajów niechlujnie zwiniętych maki. Nigiri poprawne - łosoś w Polsce zawsze się broni, ryba maślana przez proporcje smaku do ilości tłuszczu również. Najsłabsza była krewetka, za twarda i bez wyrazu. Uramaki i futomaki zdominowały paluszki niby-krabowe [surimi, które składa się głównie z farbowanych ryb]. Hosomaki z tuńczykiem i futomaki z łososiem były niezłe, cała reszta fatalnie wyważona smakowo i niemal nie do rozróżnienia między sobą. Całkowicie nie rozumiem, dlaczego nie było nigiri z omletem (klasyka, tania i prawie zawsze smaczna). Jak zwykle na koniec były wyśmienite lody. Od obsługi wyciągnęłam, jakiej są firmy: stara, dobra, polska marka.

Wizytę oceniam jako średnio udaną. Niedoświadczony kelner nie zdążył nauczyć się karty, zamiast podawać, wyciągał się nad stołem. Sushi podane za ciepłe, zyskało odrobinę na smaku, dopiero kiedy "ochłonęło" kilka minut na półmisku.
Poza tym odniosłam wrażenie, że przeszkadzamy obsłudze przygotowującej właśnie coś w piwnicznej części restauracji, menadżerce prowadzącej wstępną rozmowę kwalifikacyjną obok mojego stolika, kelnerowi odbierającemu telefon.

Zawiodłam się na tyle, że już nikomu nie polecę wizyty w 77 Sushi - po prostu nie wiem, czego mógłby się spodziewać. Sama też dwa razy się zastanowię, czy jeszcze tam wrócę.
Szkoda.


ul. Woźna 10, 61-777 Poznań
Wizyta: 26 kwietnia 2012
Koszt: ok. 120zł na dwie osoby. Nieźle, zważywszy na to, że zjedliśmy ponad pięćdziesiąt kawałków sushi. Do tego woda i umeshu.
Ocena: 29/50
  • wygląd: zewnętrzny 4/6 [niemal całkowicie przeszklony front], czystość 4/6 [brak kurzu na parapecie, ale te papierowe torebki na krześle...], wystrój 3/6 
  • obsługa: menu 3/6 [jednak chaos z prezentacją promocji i błędy], profesjonalizm 3/6 [kelner chyba się starał, mimo wszystko]
  • jedzenie: prezentacja 3/6, smak 7/12, *[2]

I niech mi ktoś wyjaśni co oznacza "5zł dopłaty za każdy pozostawiony kawałek sushi"?!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Mikser Kulinarny

Mikser Kulinarny - przepisy kulinarne i wyszukiwarka przepisów

Durszlak

Durszlak.pl