O Sakanie słyszałam sporo dobrego.
Pochlebne opinie na jednym z serwisów kulinarnych skłoniły mnie do odwiedzin pewnej słonecznej soboty. Miałam dziką ochotę na sushi. Nie na cokolwiek japońskiego, ale właśnie na rybę z ryżem, bo dopiero co zobaczyłam Jiro śni o sushi, a wierzcie mi, oglądanie tego filmu z pustym żołądkiem jest gorsze niż najbardziej wymyślna chińska tortura. Luby ochoczo mi przytaknął i tak tuż po seansie powędrowaliśmy na niedaleki Stary Rynek.
Zaraz po wejściu lekko ochłonęłam - brak wesołego irasshaimase, czy choćby swojskiego dzień dobry, ale to pewnie przez to, że obsługi mało a gości niespodziewanie dużo. Zajęliśmy miejsca przy kontuarze i zagłębiłam się w lekturę menu. Karta jest wyjątkowo lakoniczna, co uważam za plus. Jednak enigmatycznie podano ceny talerzyków, a nie konkretnych rodzajów sushi, co przy kaitenzushi
- pływających lub jeżdżących po taśmie talerzykach może być niezłe. Szkopuł
w tym, że większość łódeczek do przewożenia cennego ładunku była...
pusta. Na dodatek trudno zamówić coś bezpośrednio u kucharza. Jeśli już
znajdzie czas, żeby podejść to całkiem uczynnie poda jakie ryby są w
ofercie, ale nie zająknie się słowem, ile kosztują. Japońska ruletka. Nie zawsze też orientuje się co przyrządza - przy pytaniu o nigiri z jajkiem dowiedziałam się, że go nie
ma. Za to było z tamago!
Nie było jednak aż tak źle. Jeszcze. Uprzejme kelnerki (niezły wyczyn jak na Poznań) uważnie i z
wyczuciem monitorowały potrzeby wszystkich klientów. Nic, poza głosami
innych gości nie przeszkadzało w rozmowie. Bajecznie! Prosty, nienatarczywy i
absolutnie nieoryginalny wystrój sali pozwolił mi skupić się na parze
"sushi masterów" uwięzionych za ladą. Do nakarmienia mieli na oko
siedemnaście osób. Trochę zraził mnie lekki nieporządek na wewnętrznym
blacie, tym bardziej, że nie wszystkie przyrządy były używane i
sprawiały wrażenie niechlujnie odłożonych byle gdzie. Całkowicie
zadziwił mnie ryż w metalowej misce, ale o tym później.
Niezłe jak na poznańskie suszarnie są kawałki ryby w nigiri. Gdyby
nie ryż mogło być na prawdę nieźle. Ryby których kosztowałam: łosoś,
tuńczyk, maślana, halibut broniły się świeżością. Wygląd nigiri zawsze
był bez zarzutu, jednak kucharz wpadł na szczegółach.
Z przykrością stwierdzam, że Sakana może poszczycić się najgorzej
przygotowanym ryżem jaki do tej pory jadłam. Trzymanie go w metalowej
misce sprawiło między innymi, że był po prostu twardy. Do tego
bezlitosne maltretowanie w dłoniach, żeby wyszła równa kulka jeszcze
bardziej pogorszyło jego konsystencję. Żeby chociaż był dobrze
doprawiony! Nie wiem, czy nikt go nie próbował, ale odniosłam bardzo
silne wrażenie, że ktoś upuścił do niego cukiernicę. W każdym kawałku nigiri kucharz poskąpił wasabi do tego stopnia, że nie
można było go wyczuć wcale. Halibut z niewiadomego mi powodu został
podany z plasterkiem limonki pomiędzy kawałkami, w rezultacie sushi
smakowało bardziej cytrusem niż rybą. Może to kwestia dopasowania do
tego cukrowego ryżu? Gdyby dodać jeszcze miętę i kapkę rumu mielibyśmy
nigiri-mojito…
Poza nigiri próbowałam jeszcze futomaki z przeogromną ilością dodatków,
znośne. Potem maki na ciepło jedno z pikantnym, drugie ze słodkim
łososiem, a jakże. Maki w słodkim sosie było przerażające. Pikantny
łosoś nie najgorszy, ale został podany w towarzystwie nieapetycznej
majonezowej brei, która chyba przez dodatek tabasco awansowała na sos
pikantny. Nie ogarniam rozumem, dlaczego zamiast całych kawałków
upieczonej ryby, które widziałam po przyniesieniu z kuchni, w gotowych
maki dostałam rozdrobnioną jak dla niemowlaka papkę.
Podsumowaniem obiadu i chyba najlepiej charakteryzującym go
elementem było nigiri z jajkiem. Po chwili niepewności podczas rozmowy z
sushi masterem (vide wyżej), dostałam potworka który prawie ściął mnie z
nóg. Twarde, niesamowicie cienkie, źle zespojone, przesmażone i…
przesłodzone jajko niewinnie spoczywało sobie na dwóch kuleczkach
ryżowych.
Trochę było mi go żal.
Moja wizyta trwała około godziny. O ile nie mam zastrzeżeń do
kelnerek, do obsługi ze strony "sushi masterów" już jak najbardziej tak.
Po pierwsze przydałoby im się jakieś dodatkowe szkolenie. Trochę więcej
uwagi w stosunku do gości usytuowanych poza linią wzroku. A przede
wszystkim - chłopaki próbujcie co dajecie ludziom!
Sakana ma warunki na robienie dobrego sushi, ale traci na niedopracowaniu detali.
Sakana
ul. Wodna 7/1, 61-782 Poznań
ul. Wodna 7/1, 61-782 Poznań
Wizyta: 26 maja 2012
Koszt: ponad 200zł na dwie osoby. Typowo.
Ocena: 25/50
- wygląd: zewnętrzny 3/6 [schludnie, ale nie zapraszająco], czystość 4/6 [mały chaos za barem], wystrój 3/6
- obsługa: menu 3/6 [przydałyby się opisy co zawierają talerzyki, poza tym mój egzemplarz był pomięty], profesjonalizm 3/6 [5 za kelnerki, 2 za suszarza]
- jedzenie: prezentacja 4/6, smak 3/12, *[2]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz